Z I E M N I A K - c.d.
***
To był
okropny widok!
Jak zwykle
przed pisaniem powieści, przed teatralną premierą, przed
świąteczną gorączką czy przed szybkim numerkiem pod starym
kasztanem w miejskim parku.
Wszystko było
porozwalane, porozrzucane, walało się tu i tam, bez wyraźnego
powodu, jakby z natury.
Czułem się w
obowiązku to wszystko posprzątać, poukładać, poustawiać na
swoje miejsca. Szczególnie Karla, którego dręczyło sumienie przez
ten nocny wypad do kopca.
Z chaosu miał
się wyłonić ład!
Porządek.
Powieść!
Kopiec!
Z tym, że
moim zdaniem w tym chaosie i tak był już jakiś porządek, sam
przez się... Był... Jest? A może go zachować? Można przecież
przy odrobinie dobrej woli zgodzić się na taki stan rzeczy! Na
Asymetryczność. Na nocną napaść na pegeerowski kopiec?!
Gdyby tylko
ten pisarz od siedmiu boleści przestał eksperymentować.
- Proszę
niczego nie ruszać!
- Dlaczego?
- Jestem
Scenografem, to moja robota. Dlatego!
- A ja niby
kim jestem?
- Tego nie
wiem. Może Narratorem.
- No tak. Bo
chodzi mi o to aby przynajmniej te krzesła poustawiać na nogach,
niech sobie tam stoją przy tych stolikach. A w ogóle to jakoś tu
szaro i tak ponuro. Nijako tak! Jak w opowiadaniach niespełnionych
pisarzy czy podstarzałych hippisów!
- Za
przeproszeniem, ten widok, ta dekoracja jest w pańskiej głowie. I
tylko w niej. Hermes, kartofel, Grisza, teatr i kamieni kupa! Więc,
byłbym nieco ostrożny z tymi określeniami.
- W mojej
głowie? O mój Boże!
- Tak. To
zwyczajny strumień świadomości... No, może troszkę
kontrolowany...
- A!...
Nie!... Jeśli to zwyczajny strumień świadomości, to... To...
nie...No, chyba żeby te krzesła... i z tamtego kąta trzeba by je
pościągać ze stołów. Niech nie drażnią sufitu tymi swoimi
cienkimi nogami. Te nogi kują niebo!
- W sumie to
się da zrobić. Chyba... (kują niebo, poeta od siedmiu boleści)
- Zadowolony?
- Teraz tak.
Niech pan pomyśli panie Scenografie, gdyby wcześniej ktoś tu
przyszedł, jakiś taki niezapowiedziany gość, widz, klient,
pacjent, czytelnik, celnik wierny, albo nie daj Boże Sławek z
Miechowa. Co by sobie pomyślał?
- Nie wiem.
- Nie wie
pan?
- Nie wiem
coby sobie pomyślał Sławek z Miechowa i raczej nie chciałbym tego
wiedzieć. A pan jak myśli, powinienem wiedzieć?
- Sam już
nie wiem – Narrator bez wyraźnej potrzeby obejrzał się za
siebie. - To raczej niebezpieczne znać myśli Sławka.
- O! Otóż
to. To bardzo niebezpieczne panie Narratorze?
- W rzeczy
samej, to bardzo niebezpieczne poznać myśli Sławka.
- Ale w sumie
powinien pan je poznać. Poznać dogłębnie, może znalazłby pan
diament w popiele.
- Tak pan
uważa?
- Tak, a poza
tym jest pan Narratorem.
- Ano tak.
To rzeczywiście powinienem.
Nastało
niezręczne milczenie potrzebne do zwrotu akcji, to zlepienia dwóch
niepasujących do siebie połówek.
- A widzi pan!
- Czy ja
widzę?
- Mówię
chyba wyraźnie?
- Tak. Widzę!
- Widzi pan! A
jednak...
- Tak. Widzę.
Nadchodzą.
- Nadchodzą?
Już? Przecież tu jeszcze taki bałagan. A ilu ich?
- Ilu? Chyba
czworo. Jak się mówi czworo czy czterech.
- Zależy kto
idzie.
- To chyba
faceci. Czterech facetów. A może i pięciu. Jakoś tak nierówno
idą...
- Co to za
jedni?
- Chyba
aktorzy. Tak mi się wydaje. Bo to jakaś scena, czy coś w tym
rodzaju.
- Scena? Co za
scena?
- W pańskiej
głowie. Taka szara i ponura. To chyba scena teatralna, nawet widzę
budkę suflera i cień wielkiej góry!
- W takim
razie to rzeczywiście scena. Od urodzenia noszę ją w sobie. A
jeżeli scena, to ja już spi..., znikam, dobrze? Pan jest
Scenografem, więc poradzi sobie pan z tymi aktorami, z tymi scenami
i...Co?
***
Przy stoliku
siedzi pięciu mężczyzn w uniwersalnym wieku i takiej urodzie.
Idealnie wtapiają się w szaro-burość.
-
Słyszeliście?
- O tym
chłopcu?
- Nie! O tym
kopcu!
- Ja chyba
coś słyszałem.
- Panowie.
Zanim przejdziemy do dyskusji, interesującej mam nadzieję, musimy
sobie najpierw poradzić z naszą tożsamością. Nawet nie jesteśmy
ponumerowani, więc czytelnik nie będzie miał bladego pojęcia,
który z nas wypowiada jaką kwestie.
-Tak. Ma pan
rację panie Artysto. – Potwierdził Bezdomny przypominający Lecha
Krzywickiego zwanego Hermesem
-A pan, panie
Polityku?- Artysta zwrócił się do szaroburego mężczyzny z
czerwonym akcentem którym niewątpliwie był jego krawat.
- No, ja
myślę, że skoro...- Podrapał się po łysinie. –
Niewątpliwie...I...
- Pierdoli,
pierdoli, pierdoli... Jak zwykle pierdoli!
- A pan, za
przeproszeniem, to kto? – Oburzył się Polityk.
- Panowie!-
Rozłożył ręce Bezdomny - Na widowni mogą być dzieci.
- A ja za
przeproszeniem jestem Elektorat. Jan Elektorat.
Artysta zrobił
ręką kółko nad stolikiem. Była to werbalna oznaka jego
zdumienia. Takie kółko. Kółko nad stolikiem.
- Ja chyba
słyszałem, to samo co słyszeli panowie, czyli rozmowę Narratora
ze Scenografem. – Artysta nadal robił kółka zdziwienia.
- Ja bym nie
drążył na siłę tego tematu. – Bezdomny złożył ręce jakby
do modlitwy – i tak pozostaną wątpliwości.
- Myślę, że
ma pan rację. Proponuję skupić się na naszym istnieniu.
Przypuszczam, że mamy jakąś rolę do zagrania – Artysta
zaprzestał robienia kółek i spojrzał na wszystkich z jakąś
taką nieuzasadnioną satysfakcją w oczach. Chyba był dumny ze
swoich kółek.
- Myślę...,
mimo wszystko wrócę do tematu. – wtrącił się do rozmowy jak
dotąd milczący Krytyk. – Podejrzewam... – Starał się zmienić
początek - Znaczy jestem pewien, tak myślę, że Narrator robi
jakieś eksperymenty z nami... Podejrzewam też, że... - tu
zawiesił głos dla podgrzania atmosfery - że nie ma weny twórczej
i próbuje zrzucić odpowiedzialność na nas. Zwyczajnie chce nas
wrobić! Dlaczego panowie tak na mnie patrzą?
- Ja wcale
tak nie patrzę. – zaprotestował Bezdomny.
- Jak pan
nie patrzy?
- Tak jak
Polityk, Jan Elektorat i Artysta. Właśnie tak nie patrzę.
- A jak pan
patrzy?- drążył temat Krytyk.
- Patrzę
zwyczajnie. Jak Bezdomny patrzę. Zwyczajnie.
- Proponuję
jako Polityk aby Bezdomny, jako bezdomny, nie miał prawa głosu w
dyskusji. Kto jest za? Dziękuję. Kto jest przeciw? Dziękuję. Kto
się wstrzymał? Dziękuję.
- Skoro
nawet nie ma domu, to może i nie mieć głosu. – Bez zbytniej
pewności w głosie i z opuszczoną ze wstydu głową, zauważa,
cicho zauważa Jan Elektorat.
- Panowie!
Na Boga! To jest jawna dyskryminacja! – Artysta wali pięścią w
blat stołu – A zresztą co to było za głosowanie? Nikt nawet
ręki nie podniósł!
- Artysta
ma rację. – Wtrącił się Krytyk rozkładając ręce – Obawiam
się, że to Politycy doprowadzili Bezdomnego do bezdomności.
Postuluję, aby...No! Wiecie sami...
- Zresztą,
ja i tak mam w dupie co panowie ustalą. Jestem Bezdomny a więc nie
mam nic do stracenia i wszystko mi wisi. Jestem bezdomnym z wyboru.
W ten sposób pozbyłem się wszystkich lęków, stresów, traum i
chuj wie czego jeszcze... A co to za chłopiec tam siedzi?
- Gdzie? -
Artysta ruszył za wzrokiem Bezdomnego. W ślad za Artystą ruszył
Krytyk, Jan Elektorat i Polityk.
To siedział
Karol, kiedy był jeszcze Karlem.
Siedział i
patrzył w ziemniak, lub jak kto woli kartofel ukradziony dziś w
nocy z kopca należącego do PGR.
Karl, Karol,
Franz, Fiodor, Gerard, Grisza, ziemniak, kartofel, nic nie jest takie
jak nam się wydaje...